środa, 19 grudnia 2012

Projekt: krem, część II

Hej hej, nie zapomniałam o projekcie ;)
jednak leczenie skutków pierwszej części trochę mi go rozciągnęły w czasie.
Ta część jest chyba najsmutniejsza ze wszystkich trzech (tak, części będą trzy ;)). Najsmutniejsza, bo czuję się po niej najbardziej rozczarowana.
Do dzieła. Dzisiejsi bohaterowie:
Na pierwszy ogień: Clinique, moisture surge, extended thirst relief
Do testu tego kremu zabrałam się ochoczo. Nie mam przesuszonej skóry, ale zima rządzi się swoimi prawami, chyba każda skóra lubi być wtedy porządnie nawilżona. No i to jest żel. A jakoś jak słyszę żel, to włącza mi się funkcja: chcę! Więc zaczęłam.
I niestety jestem bardzo rozczarowana.
Po pierwsze wydajność: próbka skończyła się, nim się zaczęła. 1,5ml ledwie wystarczyło na dwa użycia. Naprawdę ledwie. Po drugie postać. To nie żel. To zwykły krem. Na dodatek stosunkowo gęsty i opornie się rozprowadzający. Po trzecie: sama nie wiem. Użyłam go pod makijaż i słowo daję, nadal nie jestem w stanie określić czy współgra czy nie. O dziwo czułam się tak, jakbym o kremie zapomniała. Nie mam wspomnień ani na plus ani na minus. Nie wiem, czy 135zł za 30ml to dobra cena za produkt, którego nie ma. Bo jeśli ja, na swojej normalnej skórze nie czuję nawilżenia, to jak będą się czuły osoby ze skórą przesuszoną?
Dość marudzenia. Idę dalej.
Drugi krem to Johnsons baby, krem pielęgnujący.
Podchodziłam do niego mocno sceptycznie, a teraz żałuję, że mój opór trwał tak długo.
Ten krem to objawienie! Nie, nie zużyłam całej tubki, choć  używam go namiętnie (jest bardzo wydajny). Ale jego właściwości, uch! Po kolei:
  • z podkładem Giorgio Armani- rewelacja! Jakimś cudem jeszcze wydłużył trwałość podkładu (w sumie miałam twarz nienaruszoną przez 14h), ograniczał świecenie, doskonale nawilżał i sprawiał, że skóra była w dotyku jedwabiście miękka. 
  • z podkładem Under20- rewelacja! Podkład nie grzeszy trwałością, a tu trzymał się nienagannie o wiele dłużej. Skóra była matowa ale lekko lśniąca- zdrowo lśniąca ;) (podkład under20 daje płaski mat, więc ten efekt bardzo mi się spodobał). 
  • na gołej skórze- doskonale chroni skórę przed chłodem i wiatrem. 
Krem nie powodował ścierania się podkładów, rolowania kosmetyków, błyszczenia czy czego tam złego. Dodatkowo ma delikatny niewinny uroczy zapach. Znając życie cena pełnej tubki oscyluje w granicy 10-15zł. Krem nie zapchał mi skóry (a myślałam, że zapcha- po tym wrażeniu jedwabistości ;)), a wręcz w magiczny sposób pomógł pozbyć się wszystkich niespodzianek. Jestem nim tak bardzo zauroczona, że aż się boję końca tubki. Ale wiem, że ten krem NA PEWNO kupię w pełnej wersji.
To naprawdę ogromne pozytywne zaskoczenie.
Yves Rocher, Hydra Vegetal, 24h intense hydrating gel cream
Dobrze widzicie, kolejny żel ;) ale przynajmniej żelowy. Fajny lekki nawilżacz. Z dwoma podkładami współpracował przyjemnie, aczkolwiek nieco przyspiesza błyszczenie skóry. Jest dobry i chętnie po niego sięgnę ponownie. Może nie jestem obiektywna, bo już go kiedyś używałam przez dłuższy czas. Niemniej to bardzo fajny produkt na lato, gdy nie chcemy za bardzo obciążać skóry. Z letnich doświadczeń- przy skórze bez większych niespodzianek wystarczy nałożyć krem i lekko się przypudrować, a cera przez cały dzień wygląda jednakowo świeżo i lekko (latem!).
Krem jest wydajny (1ml wystarczył spokojnie na dwie aplikacje), szybko się wchłania i ma bardzo subtelny zapach. Z tego, co pamiętam, kosztuje ok. 39zł (ale często można go dostać taniej), więc to fajna niedroga alternatywa, zwłaszcza na lato.

A na koniec...
John Masters Organics, rose&apricot antioxidant day creme
Tego kremu byłam ogromnie ciekawa. Po części dlatego, że raz przypadkiem rzuciła mi się w oczy szafa JMO w Marrionaud (i te ceny! :/), a po drugie słyszałam sporo pochlebnych opinii o ich produktach.
No cóż...
Próbki nie zużyłam do końca. Nie wiem, jak krem współpracuje z makijażem. Nie wiem, czy nawilża. Nie wiem, jak zachowuje się na skórze. Nie wiem, co wspomaga, w czym przeszkadza, co przyspiesza, co opóźnia.
Nie wiem, bo śmierdział tak bardzo, że owszem, przemogłam się do aplikacji, ale wytrzymałam z nim na twarzy tylko pięć minut, później z ulgą go zmyłam. Ja nie jestem jakaś hiperwrażliwa na zapachy. Wiem, że bardziej naturalne składy to często zielskowate zapachy czy jakieś apteczne nuty. Wiem i nie przeszkadza mi to za bardzo.
Ale TEGO nie byłam w stanie znieść. Słowo daję. Starałam się nie oddychać, czekać, aż zapach wywietrzeje, ale on jak skunks na skórze, wywietrzeć nie chciał.
Dlatego o tym kremie nie pisze nic więcej. Bo tak.

Uff, nie przypuszczałam, że testowanie saszetek może być tak traumatyczne. Cieszę się niezmiernie z poznania kremu dla dzieci. Miło, że odświeżyłam sobie pamięć kremem z YR. Nie mam jednak litości dla kremów za grubą kasę, wobec których mam tyle zastrzeżeń.
Przed nami ostatnia część projektu. Do testów zagarnęłam inny produkt Clinique, jeszcze jeden krem YR, mojego pełnowymiarowego Clarinsa i serum Guerlain. Będzie się działo ;)

Do miłego!

7 komentarzy:

  1. Znam ten krem dla dzieci:) Faktycznie jest wydajny

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam ochotę skusić się na krem dla dzieci tylko, że z Hipp :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowałaś mnie tym kremem dla dzieci! A powiedz, ma w składzie parafinę i/lub glicerynę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Of kurs :D gliceryna jest. Jak się dorwę do komputera, to wkleję zdjęcie składu.

      Usuń
  4. a ja mam ogromną ochotę przetestować coś z Yves Rocher

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję bardzo za paczuszkę:-) Wszystko dotarło dzisiaj:) Buziaki

    OdpowiedzUsuń