o przyjemności za grosze...

... i z przypadku.
Bowiem trafiła do mnie przypadkiem. I została na dłużej. O czym mowa?

O mikrusiej tubce kokosowego kremu do rąk z Farmony.

Któregoś dnia moje dłonie umierały z suchości, a w torebce zabrakło kremu. Z okazji zakupów spożywczych chwyciłam więc mini tubkę kremu Sweet Secret (30ml) za całe 2,99zł.
Pierwsze zdziwienie- zapach. Nie będę ukrywać, że kiedy zobaczyłam na opakowaniu kokos i banany, wyobraziłam sobie artystycznie chemiczne wiórki kokosowe z nadmiarem lukru. A tutaj taka niespodzianka.  Bez bicia przyznaję, że to zapach lodów, do zjedzenia. Mniam.

Działanie. Cudów się nie spodziewałam. Cudów nie było. Krem ma przyjemną lekką konsystencję, zostawia delikatny film, który po kilku minutach się ulatnia. Uczucie nawilżenia ulatnia się kilka chwil później. I prowokuje do kolejnej aplikacji kremu. Po czym krem się wchłania, film znika bla bla bla.

Przyznaję, że sięgam po niego bardzo chętnie. Polubiłam się z nim do tego stopnia, że stosuję go po każdym myciu rąk, ot tak, żeby ładnie pachnieć. Bo tego mu odmówić nie można- zapach i jego trwałość- miodzio!

Muszę jednak dodać, że przy kilku aplikacjach dziennie, skóra rąk faktycznie staje się miękka, delikatna i nawilżona. Nie jest to jednak krem dla tych, którzy poszukują natychmiastowej ulgi.
To taka mała przyjemność za bezcen.

Do tego ta mikro tubka- na pewno zmieści się w każdej torebce :)

Używałyście kiedyś? Macie w zasobach kosmetyki, których używacie tylko ze względu na sentyment? :)